Pilch jeszcze bardziej nostalgiczny
Jerzy Pilch nie jest moim ulubionym pisarzem. Przeczytałam jednak wszystkie jego książki. Pisze on bowiem w taki sposób, że kiedy tylko sięga się po jego tekst, trudno jest odłożyć go na później.
O Pilchu każdy coś słyszał. Wielu czytało przynajmniej jedną jego książkę albo oglądało znaną ekranizację jego powieści – „Spis cudzołożnic”. O pisarzu wiele mówi się w mediach. Kiedy jednak poszukuje się biografii autora w opracowaniach naukowych, niewiele można znaleźć takich, w których jego nazwisko by się pojawiało. Wystarczyć muszą nieliczne encyklopedie, leksykony i słowniki. Co dziwi, jeśli policzymy, ile książek Pilcha otrzymywało nagrody i ile trafiało do finału Nagrody Literackiej Nike. Pamiętamy, że w roku 2001 „Pod Mocnym Aniołem” otrzymała tę właśnie nagrodę, czyniąc tym samym postać Pilcha i jego twórczość jeszcze bardziej popularnymi. Wiele o autorze dowiedzieć można się z jego felietonów i samych powieści. Choć te drugie zawsze traktuję jako fikcję literacką z dużą dozą autobiografizmu. Skłaniałabym się w kierunku opinii Stanisława Stabro, który twierdził, że w prozie Pilcha spotkać można się z mitologizacją jego biografii, a nie z jej rekonstrukcją. Mamy zatem do czynienia z kreacją mitycznych opowieści, które nie mówią o autorze wprost, a tym samym usuwają go jakby poza obręb fabuły*. Ponieważ jednak bardzo lubię czytać dzienniki i biografie pisarzy, z ogromną przyjemnością sięgnęłam po „Dziennik” Pilcha.
Zapiski, które znajdują się w tej książce, w pewnej swej części wielu były znane już wcześniej. Były one publikowane na łamach „Przekroju”. Jak jednak twierdzi sam Pilch, nie mogły one zostać tylko zebrane i złożone w książkę, ponieważ nie stanowiłyby spójnej całości. Zatem teksty publikowane w „Przekroju” zostały odpowiednio zredagowane przez autora i w takiej, nieco innej postaci, wydane jako „Dziennik”. Czytając go, mamy przyjemność obcowania, jak twierdzi sam pisarz, z formą dziennika intymnego. Przyznam jednak, że zapiski, tym razem rozdzielone datami, bardzo są podobne do znanych nam wcześniej zbiorów felietonów. Inny jest może jedynie ton wypowiedzi. Jest on bardziej osobisty, lżejszy, bardziej szczery.
W „Dzienniku” Pilch opowiedział o postępującej chorobie Parkinsona, o miłości do piłki nożnej, o Bogu, o własnym wyznaniu, o swojej rodzinie i rodzinnej miejscowości – Wiśle. Co widoczne też w powieściach pisarza, Wisła ulega tu wyraźnej mitologizacji. To ona staje się jakby centrum życia Pilcha, pewnego rodzaju ostoją, do której się wraca, by odetchnąć, pewne sprawy przemyśleć. Dla mnie interesujące były też opowieści o młodości pisarza, o jego pracy w kolejnych redakcjach, spotkaniach z kolegami. Z dużą uwagą prześledziłam również fragmenty dotyczące literackich inspiracji i autorytetów Pilcha. Jeśli jednak ktoś w „Dzienniku” poszukuje sensacyjnych wyznań, tajemnic, które dotąd nie były zdradzane, plotek ze świata ludzi mediów, w książce tej tego nie znajdzie. Nie byłam tym rozczarowana. A że autor umie pisać tak, że trudno oderwać się od czytania, książka skończyła się bardzo szybko, co zachęciło mnie do sięgnięcia po kolejną jego powieść.
Teksty Pilcha, niezależnie od tego, czy są lepsze czy gorsze, doskonale się czyta. Gawędziarski styl pisarza sprawia czytelnikowi przyjemność z obcowania z lekturą. Tak też napisany został „Dziennik”. Mimo, że ton wypowiedzi jest tu bardziej ponury i nostalgiczny, warto po tę książkę sięgnąć.
Jerzy Pilch, Dziennik, Wielka Litera, Warszawa 2012. ISBN: 978-83-63387-05-1. 464 strony.
* S. Stabro, Literatura polska 1944-2000, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2005, s. 152-153.