“Odbije się echem w twoim sercu” – Recenzja
Są książki, w których pisarz opowiada z pozoru błahe historie o życiu zwykłych ludzi. Czytasz je powolutku, delektujesz się słowem pisanym i nagle, jak eksplozja, dosięga cię przekonanie, że ci tak prozaiczni bohaterowie są do ciebie podobni, mają takie same pragnienia i uczucia. Czytasz dalej i sam nie wiesz, co zrobić ze swoim życiem…
„Bornholm, Bornholm” Huberta Klimko-Dobrzanieckiego jest książką, która wyzwala w czytelniku skrajne emocje. Z jednej strony każe pochylić się nad bohaterami, współczuć im nudnego życia, zmagania się z codziennością. Z drugiej jednak – odbiorca oburza się z powodu ich zachowań, niejednokrotnie stojących na granicy moralności. Czy jednak można napiętnować człowieka, który popełnia błąd tylko dlatego, że chce być szczęśliwy?
Nauczyciel przyrody, Horst Barlik, to zwykły mężczyzna. Jego życie straciło sens, kiedy zdał sobie sprawę, że nie kocha swojej żony. Jak się później przekonamy i w niej uczucie do męża już wygasło. Mają dzieci, dom, a więc ustabilizowane życie, z którym nie wiadomo, co zrobić. Na ratunek przychodzi im wojna, podczas której bohater zostaje oddelegowany na wyspę Bornholm, by tam w miarę spokojnie egzystować. W samotnym, żonatym mężczyźnie rodzi się żądza, której nie można opanować… Romans będzie mieć swoje konsekwencje, łączące opowieść Horsta z inną opowieścią.
W powieści historia spokojnego nauczyciela przyrody, przeplata się z monologiem młodego człowieka, którego na wyspie Bornholm wychowywała samotnie matka. Jest to dość dramatyczny i poruszający tok narracji, gdyż syn opowiada swoje życie znienawidzonej kobiecie, leżącej w śpiączce. Uzależniony emocjonalnie od niej i wyspy, która „zawsze odbije się echem w twoim sercu” i do której się wraca, nawet jeśli wiążą się z nią najgorsze wspomnienia, ciągle się ze sobą zmagał. Dwie przeplatające się historie mężczyzn pokazują, jak bardzo bohaterowie byli do siebie podobni, jak usilnie, przez całe życie próbowali odleźć szczęście, miłość i spełnienie, coś jednak ciągle nie pozwalało im osiągnąć upragnionego celu. Sądzić należy, że to nie jedyna nić łącząca Horsta i mężczyznę siedzącego przy łóżku matki, kobiety, która przed laty została zmuszona do samodzielnego wychowywania swojego syna.
„Bornholm, Bornholm” jest powieścią, która została ułożona z krótkich, skrupulatnie przemyślanych rozdzialików, kryjących w sobie opowieść o ludzkich pragnieniach i chęci uwolnienia się od monotonii życia. Bohaterowie dążą w stronę swojego szczęścia na różne sposoby – otrzymują jego namiastkę podczas seksualnych uniesień, innym zaś razem czekając na mające pojawić się wkrótce dziecko. Życie jednak potrafi zaskakiwać, kiedy wydaje się, że już jesteśmy w stanie nad nim zapanować, ono wymyka się z naszych rąk, otrzeźwia i zabiera wiarę w możliwość decydowania o własnym losie.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki nie wskazuje prostych i jednoznacznych odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Bohaterowie jego powieści, nieustannie zmagający się z życiem, czasem po prostu wracają do punktu wyjścia. Czy znajdą tak oczekiwane szczęście? Czy dane im będzie jeszcze doświadczyć spełnienia? W „Bornholm, Bornholm” czytelnika przyciąga nade wszystko pojawiający się tu trudny do scharakteryzowania nastrój spokoju. W krótkich scenach pokazano, że życie zwykłych ludzi pełne jest ukrytych dramatów. W pewnym momencie czytania tekstu, uderza odbiorcę przekonanie, że czyta o sobie samym, o swoich pragnieniach, przeżyciach i uczuciach. Powieść staje się obrazem naszej wewnętrznej walki o możliwość samostanowienia, decydowania o swoim życiu, co przecież nie jest łatwe. „Bornholm, Bornholm” jest jak policzek w twarz – otrzeźwia, każe jeszcze silniej walczyć o swoje szczęcie, bo czasem przypadek czy przeznaczenie zmieniają kierunek spojrzenia i wtedy może nie starczyć sił na dalszą walkę z samym sobą.