Jest jesień
Pisałam już na fanpage’u, że trudno mi jest w ostatnim czasie zorganizować miejsce do pracy, nie mówiąc już o realizowaniu kolejnych zleceń i projektów. Pierwszy absurd – brak internetu! Czy wiecie, że w podwarszawskiej miejscowości trudno było znaleźć kogoś, kto by nam ten internet podłączył? Jedna firma! Lepiej i lepszy internet mają moi rodzice na wsi, mieszkający kilkadziesiąt kilometrów od dużego miasta. Kolejny absurd. Nie działają telefony! To znaczy działają, ale zasięg jest tylko w trzech miejscach w domu lub też na zewnątrz. Kiedy ktoś do mnie dzwoni, biegnę szybko do kuchni albo na balkon. Jest coraz zimniej, więc chyba wkrótce przestanę odbierać telefon. Przepraszam, takie miejsce na ziemi! Prąd? Jest poza momentami, kiedy go nie ma. Nie mam też gazu. A że ogrzewanie i gotowanie na gaz, gotuję na kuchence turystycznej i nie ogrzewam, tylko ciągle marznę. Poczucie chłodu potęguje jeszcze wilgoć charakterystyczna dla niedawno wzniesionych budynków. Nie jest jednak źle. Wkrótce podłączą nas do tych cudownych zdobyczy cywilizacyjnych i będę żyć jak normalny człowiek. Pokrzepiająca jest myśl, że już nie płacę za najem czyjegoś mieszkania. Jest co prawda kredyt mieszkaniowy, ale któż teraz mieszkanie bez kredytu kupuje?! Jestem szczęśliwa!
Moje szczęście potęguje angażowanie się w nowe projekty. O wszystkim opowiem na bieżąco. Nie jestem przesądna, ale na razie o niczym nie piszę, żeby nie zapeszyć. I jest jesień, a więc moja ulubiona pora roku. Mam już biurko, wokół regały z książkami i choć ciągle słychać jakieś odgłosy budowy i remontów, niewiele jest takich rzeczy, które mogłyby mnie wyprowadzić z równowagi. Na moim poddaszu pachnie kawą i farbą drukarską. Wkrótce będzie tu też pełno liści, żołędzi i kasztanów. Moja córka je uwielbia. Swoją pracownię artystyczną urządziła sobie obok mnie, na podłodze. Pojawią się tu więc za kilka dni jesienne wyklejanki i nowi towarzysze zabawy biegający na nóżkach z zapałek.
Ku pokrzepieniu serc mój ukochany Miłosz:
BIEG
Radosny mój bieg po ciemnych parkach jesienią,
Kiedy na ścieżkach igliwie albo szelest liści,
I polany pod dębami pustoszeją,
Gasną sine oka telewizji.
Takiej lekkości kroków nigdy nie miałem,
Chyba dawno, w moje poranki ośmioletniego.
Uniesiony nad ziemię, napojony światłem,
Nie ustaję w napowietrznym biegu.
Nieżyczliwie mnie wita przebudzona jawa.
W dzień o lasce powoli pełznę, astmatyczny.
Ale noc mnie na długie podróże wyprawia
I tam, jak na początku, świat nowy i śliczny.
C. Miłosz, Bieg, w: Idem, Wiersze wszystkie, Znak, Kraków 2011, s. 1152.